Dagur Kári

Dagur Kári Pétursson

7,5
119 ocen pracy reżysera
powrót do forum osoby Dagur Kári

Urodził się w 1973 roku. Ukończył Duńską Państwową Szkołę Filmową w 1999 roku. Jego film dyplomowy „Lost Weekend” zdobył 11 międzynarodowych nagród (m.in. w Breście, Angers, Poitiers, Monachium i Tel Awiwie). „Nói Albinói” to jego debiut fabularny. Dagur Kári jest także muzykiem w zespole „slowblow”, który wydał już dwie płyty i kompozytorem muzyki do filmu „Nói Albinói”. Aktualnie kręci w Kopenhadze nowy film według zasad Dogmy.

Czy od początku planowałeś, że po studiach w Danii wrócisz do Islandii?
Dagur Kári: W 1995 roku zacząłem naukę w Duńskiej Szkole Filmowej i ukończyłem ją w 1999 roku 40-minutowym filmem dyplomowym „Lost Weekend” nakręconym w Danii. Już od jakiegoś czasu wiedziałem, że moje filmy nie będą się koniecznie rozgrywać w Islandii. Ale „Nói AlbiNói” to bardzo stary pomysł, silnie związany z Islandią. Poza tym zawsze chciałem nakręcić tam swój pierwszy długometrażowy film fabularny, żeby pokazać skąd pochodzę.

Jaka jest geneza postaci Nói’a?
Ten bohater żył we mnie przez wiele lat. Jest nawet starszy niż moje zainteresowanie filmem. W pewnym momencie miałem zamiar zrobić o nim kreskówkę lub komiks. Przez te wszystkie lata zbierałem różne pomysły z nim związane i w momencie, gdy ukończyłem szkołę filmową, te pomysły dojrzały do tego, by umieścić w je scenariuszu.

Czy miałeś problemy w trakcie castingu do filmu?
Islandia jest bardzo mała i wszyscy się tu znają. Jeśli siedzisz wystarczająco długo w jakimś barze w Reykjaviku możesz tam spotkać cała obsadę i ekipę. Do „Nói Albinói” nie szukałem bardzo znanych nazwisk. Większość aktorów to nowe odkrycia, żadnych gwiazd. Szukałem przede wszystkim odpowiednich typów ludzi i dlatego jest tam mieszanka aktorów i amatorów. Na przykład kobieta, która gra babcię Linę (Anna Fridriksdóttir) roznosi pocztę w mojej dzielnicy. A dziewczynę, która gra Iris poznałem w wegetariańskiej restauracji. Wielu członków ekipy, na przykład odtwórca roli psychologa, to moi bliscy przyjaciele. Szukając odtwórcy postaci Nói’a wiedziałem dokładnie, że musi mieć charakterystyczny, niemal wyalienowany wygląd. A ponieważ nie znałem żadnego islandzkiego albinosa w tym wieku, który byłby dobrym aktorem, Tómas Lemarquis okazał się najlepszym wyborem. Jest nie tylko bardzo zaangażowanym i utalentowanym aktorem, ale ma także odpowiedni wygląd.

Skomponowałeś też muzykę do tego filmu?
Tak, skomponowałem ją z moi przyjacielem Orrim. Razem założyliśmy zespół „snowblow”. Bardzo mało rzeczy na świecie sprawia mi większa radość niż tworzenie muzyki. Dlatego staramy się trzymać z dala od przemysłu muzycznego. Muzyka to nasza odskocznia od życia zawodowego i nie pozwalamy, żeby cokolwiek zakłóciło naszą dobra energię i przyjemność, jaką z tego czerpiemy. Mimo to udało się nam nagrać dwa niezależne albumy, a trzeci właśnie powstaje.

Czy uważasz, że temat tego filmu jest bardzo islandzki?
Nie miałem zamiaru zrobić typowo islandzkiego filmu. Lubię kręcić filmy, które rozgrywają się w odizolowanym mikrokosmosie, w małym wszechświecie, który nie jest częścią znanego nam świata, a mimo to nie jest całkiem surrealistyczny, tylko zawieszony gdzieś po środku. A poza tym wydaje mi się, że ten film jest tylko moją wersją wielokrotnie opowiadanej historii o młodym buntowniku, który nigdzie nie może znaleźć swojego miejsca i zewsząd próbuje uciekać... To pomysł stary jak świat, ale chciałem stworzyć własną wersje tej opowieści.

Czy chęć ucieczki, to coś szczególnego dla Islandii? Czy to najlepsze miejsce do tego, żeby umieścić tam ten rodzaj historii?
Większość ludzi w pewnym momencie życia wyprowadza się z Islandii. Jest to w pewnym sensie konieczne, kiedy się mieszka na odizolowanej wyspie. Ale prawie wszyscy wcześniej czy później tu wracają. Jednak, co się tyczy tej historii, to nie chciałem zajmować się islandzką rzeczywistością, tylko pragnąłem stworzyć w tym filmie własny wszechświat.

Gdzie szukasz inspiracji?
Wszędzie poza filmami! Bardzo lubię kręcić filmy, ale ich oglądanie to dla mnie jak odrabianie zadań z algebry, albo coś podobnego. Myślę, że ma to coś wspólnego z faktem, iż stało się to moją profesją, bo wcześniej wcale tak nie było. Ale teraz nałogowo oglądam sitcomy i bardzo dużo się nauczyłem o robieniu filmów z „Simpsonów”.

Czy istnieje biblijna lub mityczna interpretacja twojego filmu?
Bardzo lubię podświadome igranie mitami. Pragnę, aby publiczność wewnętrznie i emocjonalnie odczuwała kontakt z czymś mitycznym i uniwersalnym, ale jeżeli w trakcie oglądania filmu widzowie stają się intelektualnie świadomi tego, o co dokładnie chodzi, to znaczy, że nie osiągnąłem swego celu. Nie ma dla mnie nic bardziej patetycznego niż historie, które mają oczywiste biblijne czy mityczne odniesienia. Jeśli główna bohaterka filmu ma na imię Ewa i bierze do ręki jabłko – wychodzę z kina. To musi być bardziej subtelne.

Nie zdradzając zakończenia filmu, czy możemy stwierdzić, że finałowe wydarzenie zostało spowodowane przez Nói’a? Czy to jakiś rodzaj kary, a jeśli tak, to za co?
To zakończenie ma podwójne znaczenie – czasem najgorsza z możliwych do wyobrażenia sobie rzecz może jednocześnie stać się początkiem czegoś nowego. Straszne jest to, że wszystko tracisz, ale wtedy jednocześnie od wszystkiego się uwalniasz. Dla mnie była to jedyna możliwa droga ucieczki dla Nói’a, ale nie chcę się w to bardziej zagłębiać. Zakończenie jest otwarte na wszelkie interpretacje i publiczność sama musi zdecydować, jak je rozumieć.

W tej wydawałoby się tragicznej historii jest wiele komicznych i absurdalnych elementów. Czy umieściłeś je specjalnie po to, żeby nie wydała się zbyt tragiczna?
Według mnie jest całkiem na odwrót: w tej wydawałoby się komicznej historii jest wiele tragicznych elementów. Zawsze zaczynam od humoru i staram się stronić od intrygi. Ale lubię też zdecydowane zakończenie. To sprawia, że mamy do czynienia z filmem, a nie pierwszym odcinkiem sitcomu! W filmach „Lost Weekend” i „Nói Albinói” jest taka sama struktura, składająca się z dziwnych i humorystycznych sytuacji oraz tragedii na końcu. Zawsze korzystałem z tej konstrukcji i wszystko wskazuje na to, że mój przyszły projekt nie będzie wyjątkiem. Wydaje mi się to jednak dziwne, że moje scenariusze przypominają komiksy, a same filmy stają się później dużo poważniejsze niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, włącznie ze mną. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. To jedna z tych rzeczy, których nie kontroluję.

Czy trudno było zrealizować ten film?
Bardzo trudno. Byliśmy mocno uzależnieni od śniegu, a tamtej zimy prawie nie padało. Właściwie mieliśmy dużo szczęścia, bo tej zimy śnieg spadł jedynie wtedy, kiedy akurat kręciliśmy sceny w plenerach. Jestem bardzo zadowolony z tego, że nie musieliśmy używać sztucznego śniegu, a mimo to niemal w każdym ujęciu pada. 95 % scen kręciliśmy we wnętrzach. Plan zdjęć był bardzo napięty i ogólnie rzecz biorąc to byłoby niemożliwe, gdybyśmy nie byli w tych małych islandzkich wioskach. Kręci się tam bardzo mało filmów, więc ludzie nie mieli jeszcze dosyć ekip filmowych i byli bardzo pomocni. Podczas gdy w innych krajach często trzeba się zmierzyć z potężną biurokracją, w tamtej okolicy wystarczy wykonać jeden telefon i można kręcić! Każdy problem rozwiązuje się jedną rozmową telefoniczną.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones